Tego nie dało się nawet nazwać dziurą w chmurach, ale...

Za oknem dosłownie na chwilę odsłoniły się gwiazdy, wobec czego chwyciłem za lornetkę (i aparat!) i odbyłem paruminutowe sam-na-sam z cudami nocnego Nieba. Mój ulubiony gwiazdozbiór - Orion - jak zwykle mrugał do mnie znad południowego horyzontu, a i Wielka Mgławica zachęcała do zerknięcia. Już dawno nie miałem okazji do takiej sesji, gdzie nie liczy się ani wielkość instrumentu, ani długość obserwacji, ani nawet dostrzeżone obiekty - po prostu wspaniale jest od czasu do czasu rzucić okiem na nocne Niebo i pomyśleć o tym, jacy mali jesteśmy w stosunku do Wszechświata, a jednocześnie wielcy próbując zrozumieć jego tajemnice. Minuta po minucie gwiazdy niespiesznie spacerowały po nieboskłonie i można było niemalże wchłonąć magię tego momentu - i nacieszyć się nim tak, jakby czas na chwilę przystanął w swoim nieustannym biegu...

A gdy jeszcze "zamroziłem" namiastkę tej chwili w kadrze, to zrobiło się zupełnie odjazdowo :)